Po 71-dniach podróżowania i przemierzeniu 7250 km, dobiliśmy do portu zwanego Rzeszowem. Ostatnie dni, to pokonywanie kłód rzucanych nam na drogę przez pogodę, transport i przepisy celne. Zimowa aura sprawiła, że na własnych skórach odczuliśmy złotówki zaoszczędzone na wyposażeniu (buty trekkingowe z marketu za 22,83 zł nie sprawdziły się- ciekawe dlaczego ?!). Próba podgonienia kilku kilometrów marszrutką zakończyła się fiaskiem. Nie dość, że się sporo spóźniła to była jeszcze zapakowana po brzegi. W zimowej scenerii powoli poruszaliśmy się naprzód, zbliżając się do Polski. Na zmianę mokliśmy i suszyliśmy się, a ukraińskie górki i pogoda nie odpuszczały. Dotarliśmy przed granicę w Krościenku, znak "Zakaz ruchu pieszych" nie wróżył niczego dobrego, o czym wkrótce przekonaliśmy się. Celnicy uprzejmie poinformowali, że czeka nas powtórka z rozrywki, czyli brak możliwości przekroczenia granicy, z uwagi na brak tablic rejestracyjnych przy rowerach- przepisy. Zaproponowano nam dwie opcje: przeprawa pociągiem za 2 godziny, albo pojechanie na Medykę. W panujących warunkach pogodowych obydwie opcje odrzuciliśmy z biegu. Kolejny raz z pomocą przyszedł nam ukraiński kierowca i jego furgonetka. Zapakowaliśmy rowery do środka i przejechaliśmy przez granicę. Byliśmy wreszcie w Polsce, w kraju, w którym wszystko kręci się inaczej i nieco szybciej. Tu przejeżdżanie na czerwonym świetle nie przejdzie, jeżdżenie rowerem po autostradzie czy nadużywanie klaksonu również jest zabronione i nie są to martwe przepisy.
Ciekawostki w liczbach:
Największy dystans dzienny jaki ukręciliśmy wspólnie to 125 km, najmniejszy to 4 km. Największy indywidualny dystans dzienny należy do Przemka- 180 km (ukręcone podczas samotnej ucieczki do domu). Rowerowy rekord prędkości również należy do Przemka. W "płaskiej" Armenii z pricepką osiągnął 72,0 km/h, Robert przegrał z kretesem osiągając zaledwie 71,8 km/h, a Marcin spadł do niższej ligi z wynikiem 62,0 km/h. Średnia prędkość z jaką poruszaliśmy się, była... średnia. Najwyższa wysokość na jaką: wjechaliśmy to 2623 m.n.p.m.; spaliśmy to 2242 m.n.p.m. Pokonaliśmy rowerami siedem przełęczy o wysokość powyżej 2 tys. m.n.p.m.
Nasza podróż dobiegła końca, ale to nie koniec życia tej strony. Już wkrótce pojawią się fakty i materiały dotąd niepublikowane.
wtorek, 20 października 2009
sobota, 17 października 2009
Czarne dni w białym śniegu
„Wy tu nie przejedziecie” – powiedział ukraiński celnik - „rowerem nie można”. Od tych magicznych słów zaczęły się problemy na granicy rumuńsko-ukraińskiej. Potem zapakowanie wielosipiedów do dwóch napotkanych mikrobusów, następnie tzw.: „przepyra” – jeszcze nigdy tak dokładnie i drobiazgowo nie przebadano naszego bagażu. Celnik znalazł w sakwach nawet moje stare skarpetki, których zapomniałem wyprać miesiąc temu. Nic nie przemycaliśmy, czym zasmuciliśmy żądnych łapówki celników. Zapakowaliśmy majdan na rower i ruszyliśmy podbijać skąpane w ciepłych kolorach Karpaty. Jak się okazało, był to dla nas ostatni dzień jesieni.
Po zaciętej, ale krótkiej walce z wiatrem, deszczem i śniegiem, nasz namiot poległ na polu chwały z powyłamywanym stelażem. Ewakuacja w porywistym, lodowatym wietrze nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych…
Na szczęście gościnni Ukraińcy otworzyli przed nami swoje ciepłe, górskie chaty. Poprawiliśmy krążenie pijąc domaszny samogon zagryzany słoniną i chlebem, wysuszyliśmy ubrania, wyspaliśmy się w miękkim łóżku i ruszyliśmy w dalszą zimową drogę przez góry.
Zimno, mokro, biało, ślisko.
Tak blisko i zarazem tak daleko do domu jeszcze nigdy nie było…
Uzupełniamy galerię Ukraina III
Po zaciętej, ale krótkiej walce z wiatrem, deszczem i śniegiem, nasz namiot poległ na polu chwały z powyłamywanym stelażem. Ewakuacja w porywistym, lodowatym wietrze nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych…
Na szczęście gościnni Ukraińcy otworzyli przed nami swoje ciepłe, górskie chaty. Poprawiliśmy krążenie pijąc domaszny samogon zagryzany słoniną i chlebem, wysuszyliśmy ubrania, wyspaliśmy się w miękkim łóżku i ruszyliśmy w dalszą zimową drogę przez góry.
Zimno, mokro, biało, ślisko.
Tak blisko i zarazem tak daleko do domu jeszcze nigdy nie było…
Uzupełniamy galerię Ukraina III
piątek, 16 października 2009
Tam, gdzie Cyganie mówią dobranoc
Przepis na udane zwiedzanie Rumunii jest bardzo prosty: z daleka omijać główne, ruchliwe drogi – a że na przepisach się znamy, mogliśmy podziwiać kolorowe wioski, napawając się spokojem i pięknymi widokami.
Dotarliśmy do odrestaurowywanej właśnie, urokliwej Sighisoary, miasta o wyjątkowo burzliwej przeszłości.
Trzymając się zasady: „Lepiej jechać boczną drogą, niż odrąbać sobie nogę siekierą” dotarliśmy do położonego na równinach Satu Mare.
Nie od dziś wiadomo, że bezpieczeństwo jest naszym priorytetem. Mając do wyboru dwie drogi: pierwszą - przez płaskie jak deska Węgry i nie tak tanią już Słowację oraz drugą – przez ukraińskie, dzikie Zakarpackie. Postanowiliśmy uniknąć ryzyka i w ciemno poszliśmy na całość wybierając bramkę nr 2 – ZONK.
Uzupełniamy galerie Rumunia.
Dotarliśmy do odrestaurowywanej właśnie, urokliwej Sighisoary, miasta o wyjątkowo burzliwej przeszłości.
Trzymając się zasady: „Lepiej jechać boczną drogą, niż odrąbać sobie nogę siekierą” dotarliśmy do położonego na równinach Satu Mare.
Nie od dziś wiadomo, że bezpieczeństwo jest naszym priorytetem. Mając do wyboru dwie drogi: pierwszą - przez płaskie jak deska Węgry i nie tak tanią już Słowację oraz drugą – przez ukraińskie, dzikie Zakarpackie. Postanowiliśmy uniknąć ryzyka i w ciemno poszliśmy na całość wybierając bramkę nr 2 – ZONK.
Uzupełniamy galerie Rumunia.
sobota, 10 października 2009
Rumuńska złota jesień
Po przełęczach zdobywanych na Kaukazie, przebicie się przez rumuńskie Karpaty nie sprawiło nam żadnego problemu. Sprzyjająca pogoda i jesienna sceneria sprawiły, że pokonywana droga była jedną z ładniejszych tej wyprawy. Dotarliśmy także do Bran, gdzie swoją siedzibę ma najbardziej znana postać Transylwanii - Drakula. Niestety wrota jego zamku były zamknięte. Dzięki rześkim porankom i wieczorom coraz częściej wykorzystujemy zapasy ciepłych ubrań, wiezionych przez cała drogę. Naszym kolejnym celem jest wzgórze zamkowe Sighisoary.
Uzupełniamy galerie Rumunia.
Otrzymaliśmy również wiadomość od Przemka, z jego przyspieszonego powrotu do domu. Poniżej zamieszczamy jej treść:
"Plan na moją przyspieszoną podroż do domu był taki: wsiąść do autobusu relacji Bukareszt - Suczawa, stamtąd przedostać się do Czerniowców na Ukrainie i dalej do Polski. Przyjechaliśmy na dworzec autobusowy w Bukareszcie, na którym okazało się, że autobus do Suczawy odjeżdża za niecałe pół godziny. Szybko zapakowaliśmy mój rower i bagaże, wymieniliśmy się ekwipunkiem, dostałem kartkę z instrukcjami i wafelki na drogę. Nawet nie zdążyliśmy się pożegnać, starczyło jedynie czasu na krótki uścisk dłoni - stanowczo za mało jak na pożegnanie po 2 miesiącach wspólnego podróżowania.
Od tamtej pory podróżowałem samotnie z zamiarem jak najszybszego przedostania się do Polski. Jako, że nie miałem już namiotu i spałem w śpiworze pod gołym niebem podróżowanie przebiegało dość sprawnie, a skraplająca się przez noc na śpiworze woda i poranne deszcze przyspieszały decyzję o pobudce.
W drodze powrotnej ponownie odwiedziłem Iwano-Frankowsk - okazało się, że część miasta, którą poprzednio uznaliśmy za centrum, zwiedzając miasto nocą, wcale nim nie była.
Po niecałych 3 dobach i po pokonaniu ponad 500 km przekroczyłem w środku nocy granicę Polski z uśmiechem na twarzy i z wielką ulgą patrząc na równe, wyremontowane drogi, zadbane domostwa,
przedsiębiorstwa prywatne na każdym kroku i sklepy pełne towarów.
Panowie, dzięki za wyprawę, wracajcie bezpiecznie do domu!"
Uzupełniamy galerie Rumunia.
Otrzymaliśmy również wiadomość od Przemka, z jego przyspieszonego powrotu do domu. Poniżej zamieszczamy jej treść:
"Plan na moją przyspieszoną podroż do domu był taki: wsiąść do autobusu relacji Bukareszt - Suczawa, stamtąd przedostać się do Czerniowców na Ukrainie i dalej do Polski. Przyjechaliśmy na dworzec autobusowy w Bukareszcie, na którym okazało się, że autobus do Suczawy odjeżdża za niecałe pół godziny. Szybko zapakowaliśmy mój rower i bagaże, wymieniliśmy się ekwipunkiem, dostałem kartkę z instrukcjami i wafelki na drogę. Nawet nie zdążyliśmy się pożegnać, starczyło jedynie czasu na krótki uścisk dłoni - stanowczo za mało jak na pożegnanie po 2 miesiącach wspólnego podróżowania.
Od tamtej pory podróżowałem samotnie z zamiarem jak najszybszego przedostania się do Polski. Jako, że nie miałem już namiotu i spałem w śpiworze pod gołym niebem podróżowanie przebiegało dość sprawnie, a skraplająca się przez noc na śpiworze woda i poranne deszcze przyspieszały decyzję o pobudce.
W drodze powrotnej ponownie odwiedziłem Iwano-Frankowsk - okazało się, że część miasta, którą poprzednio uznaliśmy za centrum, zwiedzając miasto nocą, wcale nim nie była.
Po niecałych 3 dobach i po pokonaniu ponad 500 km przekroczyłem w środku nocy granicę Polski z uśmiechem na twarzy i z wielką ulgą patrząc na równe, wyremontowane drogi, zadbane domostwa,
przedsiębiorstwa prywatne na każdym kroku i sklepy pełne towarów.
Panowie, dzięki za wyprawę, wracajcie bezpiecznie do domu!"
środa, 7 października 2009
Było nas trzech...
Zostało dwóch.
Nasz lubliński magister do kwadratu ruszył w przyspieszoną drogę powrotna do ojczyzny, dorobić się magistra do sześcianu. Na dworcu w Bukareszcie, ze łzami w oczach pożegnaliśmy Przemka. Odjeżdżając autokarem do Suczawy zostawił nas samych z dziwną pustka w myślach.
Przemek - trzymamy kciuki za bezpieczny i szybki powrót do domu, co byś na studia zdążył na czas - bo na naukę nigdy nie jest za późno.
A i my planujemy już wracać do domów ;)
Co prawda po zakupieniu rumuńskiej mapy okazało się, ze kraj jak i góry małe nie są...
Kolejne dni poświęcimy na przebicie się przez pasmo Karpat. Strugamy też osikowe kołki, gdyż udajemy się na polowanie, na wampiry w Transylwanii.
Przemek - trzymamy kciuki za bezpieczny i szybki powrót do domu, co byś na studia zdążył na czas - bo na naukę nigdy nie jest za późno.
A i my planujemy już wracać do domów ;)
Co prawda po zakupieniu rumuńskiej mapy okazało się, ze kraj jak i góry małe nie są...
Kolejne dni poświęcimy na przebicie się przez pasmo Karpat. Strugamy też osikowe kołki, gdyż udajemy się na polowanie, na wampiry w Transylwanii.
P.S. W Bukareszcie udzieliliśmy również wywiadu dla największej rumuńskiej rozgłośni radiowej- Radio Romania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)