„Wy tu nie przejedziecie” – powiedział ukraiński celnik - „rowerem nie można”. Od tych magicznych słów zaczęły się problemy na granicy rumuńsko-ukraińskiej. Potem zapakowanie wielosipiedów do dwóch napotkanych mikrobusów, następnie tzw.: „przepyra” – jeszcze nigdy tak dokładnie i drobiazgowo nie przebadano naszego bagażu. Celnik znalazł w sakwach nawet moje stare skarpetki, których zapomniałem wyprać miesiąc temu. Nic nie przemycaliśmy, czym zasmuciliśmy żądnych łapówki celników. Zapakowaliśmy majdan na rower i ruszyliśmy podbijać skąpane w ciepłych kolorach Karpaty. Jak się okazało, był to dla nas ostatni dzień jesieni.
Po zaciętej, ale krótkiej walce z wiatrem, deszczem i śniegiem, nasz namiot poległ na polu chwały z powyłamywanym stelażem. Ewakuacja w porywistym, lodowatym wietrze nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych…
Na szczęście gościnni Ukraińcy otworzyli przed nami swoje ciepłe, górskie chaty. Poprawiliśmy krążenie pijąc domaszny samogon zagryzany słoniną i chlebem, wysuszyliśmy ubrania, wyspaliśmy się w miękkim łóżku i ruszyliśmy w dalszą zimową drogę przez góry.
Zimno, mokro, biało, ślisko.
Tak blisko i zarazem tak daleko do domu jeszcze nigdy nie było…
Uzupełniamy galerię Ukraina III